„Fruits of the poisonous tree” – o co chodzi?

„Fruits of the poisonous tree” – o co chodzi?

 

Karniści procesowi od kilku lat dużo debatują nad skutkami przeprowadzenia w sprawie karnej dowodu w sposób naruszający prawo (zwykle używa się określenia „dowód nielegalny”). Ta debata, emocjonująca dla specjalistów, jest chyba dość mało zrozumiała w szerszych kręgach prawniczych. Zdarza się np. że koleżanki lub koledzy po fachu luźno zaprzyjaźnieni z materią procesu karnego, pytają: to jak to jest z tym „zakazem spożywania owoców zatrutego drzewa”? Obowiązuje, czy nie obowiązuje? Niżej spróbuję sprawę nieco przybliżyć, w sposób – mam nadzieję – strawny także dla osób spoza branży.

 

O co chodzi?

 

Termin „fruit of the poisonous tree” pochodzi z procesu amerykańskiego. Używany jest w najogólniejszym ujęciu na określenie takiego dowodu, który jest dalszą pochodną przeprowadzenia innego dowodu niezgodnie z prawem. W polskiej nauce procesu karnego zamiast „owoców zatrutego drzewa” używa się raczej określenia „dowód pośrednio nielegalny”. O co chodzi? Najprościej to wyjaśnić na przykładzie.

 

Przykład:

W czasie przesłuchania przeprowadzonego przez policję z naruszeniem prawa (np. z użyciem przemocy) podejrzany przyznaje się do handlu narkotykami i podaje, że ukrył je w domu kolegi. Policja udaje się we wskazane miejsce z nakazem przeszukania i dokonuje zgodnego z procedurą przeszukania domu kolegi. Podczas tego przeszukania policja znajduje narkotyki i zabezpiecza je jako dowody rzeczowe; są na nich odciski palców podejrzanego.

 

W tej prostej historii pojawia się problem legalności dwóch uzyskanych dowodów:

1) przyznania do winy uzyskanego w czasie przesłuchania przeprowadzonego z naruszeniem prawa,

2) znalezionych podczas przeszukania dowodów rzeczowych – narkotyków z odciskami palców podejrzanego.

 

Co do pierwszego sprawa jest dość prosta. Jeśli przy przesłuchaniu naruszono prawo podejrzanego do swobodnej wypowiedzi, to wymuszone w ten sposób przyznanie nie może być dowodem w sprawie karnej. Nie ma wątpliwości, że tego rodzaju naruszenie prawa przy pozyskaniu dowodu skutkuje dyskwalifikacją tego dowodu (podkreślmy: jest to dowód bezpośrednio wynikający z wadliwej czynności przesłuchania).

 

Przy punkcie drugim sprawa się komplikuje. Z jednej strony czynność przeszukania i zatrzymania narkotyków była przeprowadzona w oparciu o nakaz i zgodnie z procedurą, nie było też innych naruszeń prawa przy znalezieniu tego dowodu. Z drugiej jednak strony, wiedza o tym, gdzie szukać, pochodziła z przesłuchania, które odbyło się z naruszeniem prawa. I o to właśnie chodzi w „fruit of the poisonous tree. Według tej doktryny procesowej, jeśli przy gromadzeniu dowodu (tutaj: przy przesłuchaniu podejrzanego, które w naszym przykładzie jest „drzewem”) doszło do naruszenia prawa (tutaj: do użycia przemocy przy przesłuchaniu, czyli „zatrucia”), zdyskwalifikowane („zatrute”) są nie tylko dowody bezpośrednio pochodzące z tej czynności (czyli sam protokół z przyznaniem się podejrzanego do winy). Wykluczone są z procesu także inne dowody, będące dalszym, pośrednim rezultatem tego naruszenia prawa (czyli „owoce zatrutego drzewa”, którymi w naszym przykładzie są znalezione przy przeszukaniu narkotyki).

 

Co na to polski proces karny?

 

Najpierw trzeba przypomnieć, że to doktryna prawa amerykańskiego(!). W Polsce ta doktryna nie obowiązuje(!), a wspomniana na wstępie dyskusja karnistów procesowych wokół dowodu nielegalnego dotyczy dyskwalifikacji dowodu będącego bezpośrednim wynikiem naruszenia prawa, a nie dalszych, pośrednich jego „owoców”. To oznacza, że gdyby nasza historyjka-przykład wydarzyła się w Polsce, to wprawdzie wymuszone przyznanie się podejrzanego do winy zostałoby zdyskwalifikowane, ale znalezione dzięki tej wiedzy narkotyki mogłyby być pełnowartościowym dowodem w sprawie karnej przeciwko podejrzanemu. I to zapewne wystarczającym do skazania, skoro znaleziono na nim jego odciski palców…

 

I tu właśnie pojawia się pytanie, czy ten „brak podobnej doktryny” w polskim procesie nie jest „niedopatrzeniem”? Przecież możliwość wykorzystania w procesie dowodów będących dalszym „owocem” naruszenia prawa przez organy procesowe budzi zrozumiały sprzeciw. Taki stan rzeczy jest też odpowiedzią na pytanie o to, dlaczego na polskich komisariatach wciąż zdarzają się przypadki wymuszania wyjaśnień lub zeznań. Po pierwsze dlatego, że „może nie wyjdzie na jaw”. Po drugie, nawet jeśli wyjdzie, to zdyskwalifikowany jest wyłącznie protokół wymuszonych wyjaśnień lub zeznań. Dalsze dowody znalezione dzięki wiedzy z wymuszonych przyznań są w procesie dopuszczalne (i niejednokrotnie wystarczające do skazania).

 

Są też argumenty przeciwko tej doktrynie. Zacząć trzeba od tego, że w procesie amerykańskim w ostatnich dekadach zakres jej stosowania jest ograniczany. To jest efekt wielu negatywnych doświadczeń z tą doktryną, prowadzi ona bowiem niekiedy do nieracjonalnego „łańcuchowego” wykluczenia dowodów z procesu, co niejednokrotnie prowadziło do uniewinnień w sprawach z licznymi i przekonującymi dowodami winy.

 

Na wyobraźnię działa historia, którą opisuje Z. Sobolewski w książce „Samooskarżenie w świetle prawa karnego”, a która wydarzyła się pod koniec lat 70-tych…

 

W stanie Kalifornia w piętrowym domu mieszkała 4-osobowa rodzina – młode małżeństwo oraz rodzice żony. Żona i rodzice oglądali właśnie popołudniowy program telewizyjny w pokoju bawialnym, gdy po schodach z pierwszego piętra z pistoletem w ręku zszedł mąż i kilkoma strzałami w plecy zabił całą trójkę. Następnie ukrył pistolet koło domu i poszedł do baru, aby ukoić skołatane nerwy. Tam spotkał przyjaciela, któremu szczerze zwierzył się z tego, co przed chwilą uczynił. W drodze powrotnej do domu został zatrzymany na ulicy przez patrol policyjny, ponieważ ślady krwi na koszuli rzucały się w oczy.

 

W komisariacie uprzedzono podejrzanego, że nie musi nic mówić, a cokolwiek powie (…) itd., poinformowano go wiec o przysługujących mu gwarancjach procesowych, zgodnie z życzeniem Sądu Najwyższego USA, wyrażonym w orzeczeniu Miranda vs. Arizona. Podejrzany odparł na to, że gotów jest powiedzieć całą prawdę, wyraził jednak żądanie, aby jego wyjaśnień nie protokołowano. I rzeczywiście całkowicie przyznał się do winy i wskazał miejsce, w którym ukrył pistolet i podał dane personalne przyjaciela, któremu zwierzył się w barze. Ze względu jednak na to, że uczynił to poza protokołem, policja doprowadziła go do prokuratora. (…) Tym razem podejrzany nie miał już żadnych obiekcji co do protokołowania jego wyjaśnień i dokładnie powtórzył relację, którą wcześniej uraczył policjantów na komisariacie. Dysponując spontanicznym i pełnym przyznaniem się oskarżonego do winy, protokołem oględzin i sekcji zwłok trzech jego ofiar, dowodem rzeczowym w postaci pistoletu i opinią eksperta stwierdzającą, że z tej broni wystrzelono śmiercionośne pociski, oraz obciążającym zeznaniem świadka ze słuchu (przyjaciel z baru), sąd I instancji skazał oskarżonego za morderstwo. Sąd apelacyjny utrzymał ten wyrok w mocy, lecz Sąd Najwyższy stanu Kalifornia uwzględnił apelację nadzwyczajną, która zarzucała oparcie rozstrzygnięcia o winie na nielegalnych dowodach. Wyrok skazujący został uchylony z takim oto uzasadnieniem:

 

Policja ma prawo przesłuchać podejrzanego tylko z jednoczesnym protokołowaniem jego wyjaśnień. W danej sprawie, przyznanie się dokonane w komisariacie, chociaż dobrowolne, jest więc nielegalne i pozbawione jakiejkolwiek wartości dowodowej. Faktycznie, w efekcie tych nieważnych wyjaśnień, policja odnalazła trupy, pistolet i świadka ze słuchu. Jednakże – zgodnie z doktryną „owocu z zatrutego drzewa” – te dowody są również nieważne. Ponadto przyznanie się przed prokuratorem pozostawało pod niewątpliwym wpływem tego wcześniejszego, uzyskanego w komisariacie, a zatem i ono podlega dyskwalifikacji.

 

Uchylając wyrok, Sąd Najwyższy stanu Kalifornia formalnie nie zamknął oskarżycielowi publicznemu drogi do nowego wyroku skazującego w tej sprawie. O taki wyrok może on ponownie zabiegać (…), jeśli tylko potrafi zgromadzić przeciw oskarżonemu nowe dowody, zupełnie niezależne od poprzednich.”

 

Historia ta chyba dość dobrze obrazuje, jakie mogą być skutki przyjęcia doktryny „fruit of the poisonous tree”. Nie zmienia to faktu, że pytanie o zasady dyskwalifikacji „owoców zatrutego drzewa”, czyli dowodów pośrednio nielegalnych w polskim procesie pozostaje pytaniem otwartym, które słusznie nurtuje karnistów teoretyków i praktyków.

 

 

Jeśli tekst zachęcił Cię do zadania pytania – tel. 609 747 197 lub e-mail: rusinek@kancelaria-rusinek.pl

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *